

Не знаю как ребята, но я оч

Готовились к этой игре в нормальном для нас режиме, тренировали важные тактические заготовки и слушали подсказки тренеров о сопернике. В основном все тренировки были «живыми», все ребята работали с большим желанием, и, не смотря на конец сезона, выглядели все свеженько. Др

Начиная от понедельника, в сторону Гданьска выезжали группы краковских фанатов. Но ближе к субботе, поезда были всё больше «разукрашены» в синие, красные, белые и зелёные цвета. Вот и мы ехали

В отеле было уже спокойнее. И нечто не мешало нам, как следует

Сама игра, хотя какая это игра?! Это просто самый настоящий триллер, который к большой нашей радости закончился для нас хэппи-эндом. К 25 секунде мы уже «горели» 0:1. Позже контролировали игру, но острее была «Лехия». Пару раз они убежали в очень опасные для нас контратаки, но не самым лучшем образом завершали эти контратаки. Перерыв пошёл нам на пользу. Сразу после начала второго тайма мы сравняли счёт. Ну а потом началось самое интересное: мы не можем забить из выгодных ситуаций, судья назначает в наши ворота очень спорный пенальти, снова нужно отыгрываться, прощаем соперника в трёх 100% моментах, НА ПОЛЕ ВЫХОДИТ ЛОБОДЗИНСКИ, сразу Зиенчук сравнивает счёт красивейшим ударом со штрафного, ну и 2 гола «ЛОБО»!!!
В 85-ой минуте, когда счёт стал 4:2 в нашу пользу, было зарегистрировано 259 инфарктов… шутка :))).
После матча была радость. Конечно, все поздравляли «Лобо». Я кричал: «Лободзинског


Теперь я возвращаюсь к болельщикам, к той невероятной атмосфер


А те болельщики, которые остались в Кракове, сделали нам сюр

В воскресенье одну часть


В хорошем настроение собираюсь на тренировку. Перед нами самая важная неделя этого сезона. В субботу мы играем самый важный матч, который мы обязаны выиграть. Пройдя через много очень сложных моментов, мы вышли на финишную прямую, и теперь нужно сделать всё и отдать все силы, чтоб добиться успеха!
„Łobodzińskiego do reprezentacji!!!”… albo jak nie dostać zawału w Gdańsku!
Po sobotnim meczu ostatecznie zrozumiałem, że nie jestem zdolny obserwować grę z ławki rezerwowych! Thrillery należy oglądać w kinie, a nie na stadionach piłkarskich, a tym bardziej z ławki. Mecz z Lechią Gdańsk po raz kolejny wyjaśnił dlaczego miliony ludzi uwielbiają sport zwany „futbolem”. Mówiłem już kilka razy, że dramaturgia w tym sezonie jest wprost nieprawdopodobna. Każda kolejka przynosi jakieś sensacje i po każdej kolejce sytuacja w tabeli staje się coraz bardziej zawiła. Na kilka meczów do końca sytuacja była taka, że o „przeżycie” walczyło aż 10 drużyn, a o złote medale 5 zespołów. Niezła intryga?! Co powiecie? Ale przed meczem w Gdańsku nasza drużyna osobiście odpowiadała za swój los, a także za los złotych medali. Zadanie było wyjątkowo jasne: 6 punktów w 2 pozostałych meczach. Jednak nasz pierwszy przeciwnik, Lechia Gdańsk, potrzebował zwycięstwa nad nami jak powietrza. Przed meczem nie było żadnych wątpliwości, że rywal zostawi na boisku swe wszystkie siły i całe serce, „umrze” jeśli będzie trzeba, ale za punkty będzie się bił do ostatniego gwizdka sędziego. Nas czekało zaś zaprezentowanie się jeszcze lepiej niż gracze Lechii, pokazanie wszystkich swoich umiejętności piłkarskich i wygranie za każdą cenę!Nie wiem jak chłopaki, ale ja dobrze zrozumiałem, że gra w Gdańsku będzie całkiem inna niż nasz ostatni mecz wyjazdowy w Łodzi. Tak się złożyło, że ostatnie spotkanie Lechii z Lechem Poznań oglądałem w telewizji. Lechia przegrała 0:1, ale gdyby wygrała ten mecz 1:0 nikt nie powiedziałby ani słowa. To drużyna dobrze zorganizowana, drużyna wojowników, która lubi i nie boi się grać w piłkę. Poza tym nie mieli większego respektu przed jednym z liderów rozgrywek. Ta drużyna wykonuje swoje zadania, bez względu przeciw komu gra!
Przygotowywaliśmy się do tego meczu w normalnym dla nas trybie, trenowaliśmy ważne schematy taktyczne i słuchaliśmy podpowiedzi trenerów na temat przeciwnika. W zasadzie wszystkie treningi były „żywe”, wszyscy chłopacy pracowali z wielką ochotą i, nie patrząc na koniec sezonu, wszyscy wyglądali świeżutko. Inną kwestią są nasi kibice :). Dla nich mecz przeciw Lechii miał rangę wydarzenia roku. Nasi fani mają zgodę z kibicami Lechii. Oni razem, wzajemnie wspierają i Wisłę, i Lechię. Często nasi kibice jeżdżą na mecze Lechii i odwrotnie. No a gdy Wisła gra z Lechią, cały stadion bardzo ciepło dopinguje obie drużyny. Zgadzam się, że nie jest to zbyt powszechne zjawisko, ale uwierzcie, ci ludzie tworzą fantastyczną atmosferę dla zespołów. Byłem pod wielkim wrażeniem jesiennego meczu z Lechią w Krakowie. Ale to, co zdarzyło się na trybunach w Gdańsku, zapewniam, na długo zostanie w mojej pamięci. Ale o tym ciut niżej.
Począwszy od poniedziałku, w stronę Gdańska wyjeżdżały grupy krakowskich fanów. Ale czym bliżej soboty, pociągi były coraz bardziej „upiększone” niebieskimi, czerwonymi, białymi i zielonymi kolorami. My także jechaliśmy pociągiem do Gdańska i był on pełen naszych kibiców. I dzięki nim można było zorientować się w jakim mieście się zatrzymaliśmy, nie wyglądając przez okno :). Na każdej stacji śpiewali piosenkę o miejscowej drużynie. Wesoło było w Katowicach i w Warszawie. Można było usłyszeć, że nasi fani mają „wyjątkowy” sentyment do GKS-u i Legii :))). No a podczas jazdy cały pociąg śpiewał piosenki dopingujące Wisłę. Wyjazd okazał się ciekawym, nowe emocje i wrażenia, jeszcze bardziej mobilizujące i nastrajające. Na dworcu w Gdańsku drogi naszych kibiców i nasza rozeszły się. Oni udali się do miasta cieszyć się razem z gdańskimi przyjaciółmi. A my pojechaliśmy do hotelu, później czekał nas trening i odprawa teoretyczna…
W hotelu było już spokojnie. I nic nie przeszkadzało nam należycie przygotowywać się do meczu. Na zajęciach teoretycznych trenerzy znowu podkreślali siłę i dobrą formę sportową Lechii. Przypominali oni także o drodze, przez którą przeszyliśmy w tym sezonie. Wiele różnych rzeczy nam się przydarzyło, ale teraz musimy wykonać ostatni wysiłek i zdobyć zwycięstwo w rozgrywkach!
Sam mecz, chociaż jaki to mecz?! To wprost najprawdziwszy thriller, który ku naszej wielkiej radości zakończył się dla nas happy endem. W 25 sekundzie przegrywaliśmy już 0:1. Później kontrolowaliśmy grę, ale Lechia była ostrzejsza. Kilka razy uciekali się do bardzo niebezpiecznych dla nas kontrataków, ale nie najlepiej je wykańczali. Przerwa wyszła nam na korzyść. Zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy doprowadziliśmy do wyrównania. No a później zaczęło się najbardziej interesujące: my nie możemy strzelić z dogodnych sytuacji, sędzia dyktuje pod naszą bramką bardzo sporny rzut karny, znowu trzeba gonić wynik, darujemy rywalowi w trzech 100% momentach, NA BOISKO WYCHODZI ŁOBODZIŃSKI, od razu Zieńczuk wyrównuje pięknym uderzeniem z wolnego, no i 2 gole „ŁOBO”!!!
W 85-ej minucie, kiedy wynik był 4:2 na naszą korzyść, zarejestrowano 259 zawałów… żart :))).
Po meczu była radość. Oczywiście, wszyscy gratulowali „Łobo”. Ja krzyczałem: „Łobodzińskiego do reprezentacji!”. Wszyscy się śmiali, „Łobo” też, a wczoraj Leo Beenhakker powołał go do składu :))). Bardzo się cieszę z tego chłopaka. Przychodząc półtora roku temu do Wisły, nijak nie mógł wejść na swój poprzedni poziom. Oczywiście wzrastało niezadowolenie kibiców. Dziennikarze także nie zrezygnowali ze swej możliwości - ciągle wyliczali ile „Łobo” zarabia i krytykowali jego grę. Tylko leniwi nie krytykowali tego chłopaka. Dziesięć dni temu ukazał się artykuł o „darmozjadach” polskiej ligi i Wojtek był na pierwszym miejscu na tej liście. Oczywiście, powinniśmy być przygotowani na takie rzeczy. Każdy ma swoją pracę: jedni grają, drudzy piszą, a trzeci lubią popsuć nastrój pierwszym :). Po tym artykule powiedziałem niektórym „newsmanom”, że w moich oczach nie wzbudza on żadnego szacunku. No a „Łobo” w ładnym stylu wręczył im swą odpowiedź! Bramki, które strzelił, okazały się bardzo ważne dla Wisły, i jestem pewien, że wielki ciężar spadł z pleców Wojtka. Po meczu udzielił on wywiadu, w którym powiedział, że na boisko wychodzi z jedną myślą: pomóc drużynie. Powiedział on także, że każdy zawodnik z rezerwy jest gotów, aby wyjść w jakimkolwiek momencie na boisko i zrobić wszystko, aby wywalczyć nasz cel. Ja z kolei chcę dodać, że wszyscy, którzy siedzieli na ławce, bardzo profesjonalnie podchodzili do takiej sytuacji. I wychodząc na boisko nikt nie zamierzał pokazywać swej urazy, a przeciwnie, często ci chłopacy wzmacniali grę drużyny. Nikt nie stawiał swoich interesów ponad interesami drużyny, i często przychodziło cierpieć. Jestem pewien, że później każdy zbierze owoce za swoje odpowiednie podejście do sprawy.
Teraz wracam do kibiców, do tej nieprawdopodobnej atmosfery na trybunach w Gdańsku i na lotnisku w Krakowie. Wcześniej tego nie widziałem. Nie widziałem, aby cały stadion skandował imię i nazwisko piłkarza drużyny przeciwnej po tym, jak zdobył on bramkę i być może odprawił Lechię do pierwszej ligi (oczywiście życzę Lechii wygrania ostatniego meczu i pozostania w ekstraklasie). Ten chłopak jest wychowankiem Lechii, zagrał dla tego klubu wiele meczów, a teraz w koszulce Wisły, na 15 minut do końca spotkania, wyrównuje wynik, a z trybun słychać „Marek Zieńczuk, Marek Zieńczuk”. Nie wiem co on czuł w tym momencie, ale sam zrozumiałem, że ci KIBICE są po prostu fenomenalni. Przez cały mecz na trybunach panowało święto, cały stadion dopingował obie drużyny, i nieważne było: kto kogo! Chłopaki z Gdańska przyjęli naszych kibiców po prostu wspaniale. Oni i nakarmili, i napoili „chłopców z Reymonta”. Na przestrzeni kilku dni przyjezdni z Krakowa nie martwili się o nic. Dbali o nich gospodarze. Uważam, że takie relacje zasługują na wielką uwagę. I proponuję telewizji zrobić film dokumentalny o przyjaźni gdańskich i krakowskich kibiców!
A ci kibice, którzy zostali w Krakowie, sprawili nam niespodziankę. Kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Krakowie, sala oczekujących była pełna naszych fanów. Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego postanowili oni przywitać nas na lotnisku. Może oczekiwali, że zarazem będą świętować mistrzostwo, które było tak blisko (Lech Poznań w 80 minucie doprowadził do wyrównania w meczu z Polonią Warszawa 3:3. Gdyby Lech przegrał, to już bylibyśmy mistrzami)?! Może przyjechali po prostu podziękować nam za grę w Gdańsku?! Ale jakby nie patrzeć, ja osobiście byłem mile zaskoczony. Za to na takie spotkanie gotowi byli bracia Brożkowie, którzy razem z kibicami śpiewali piosenki i „zawyli” całe lotnisko :).
W niedzielę jedną cześć naszej drużyny czekał trening, a 6 chłopaków, w tym i ja, zagrało w młodzieżowej drużynie. W rozgrywkach Młodej Ekstraklasy Lechia razem z Ruchem Chorzów stały na czele tabeli i wyprzedzały nas o 3 punkty. Dlatego stawka meczu była spora. Chłopaki z naszej drużyny także walczą o złoto, w zeszłym rokiem zostali mistrzami rozgrywek w ostatniej minucie ostatniej kolejki. W tym roku historia może się powtórzyć, ale najpierw trzeba było ograć Lechię. Gracze z pierwszej drużyny wykonali swoją robotę. Strzelili 3 z naszych 4 goli i wygraliśmy 4:1. Ja z kolei zagrałem w drugiej połowie (ponieważ równocześnie na boisku może znajdować się tylko 3 piłkarzy pierwszej drużyny). Niemal przez całą drugą połowę wynik był 2:1 na naszą korzyść i Lechia bezustannie atakowała. Pracy było wystarczająco. Udało się nie stracić bramki, no a w końcówce meczu wykorzystaliśmy swoje sytuacje i wygraliśmy. Teraz Młoda Wisła zajmuje drugie miejsce w tabeli, pozostaje wygrać ostatni mecz i czekać na potknięcie Ruchu Chorzów. I kto wie, może się to przydarzy :) ?!
W dobrym nastroju zbieram się na trening. Przed nami najważniejszy tydzień tego sezonu. W sobotę gramy najważniejszy mecz, który musimy wygrać. Przechodząc przez wiele bardzo trudnych momentów, wyszliśmy na finiszującą prostą i teraz trzeba zrobić wszystko, oddać wszystkie siły, aby odnieść sukces!